czwartek, 9 października 2014

"Jedno małe kłamstwo" K.A. Tucker















Bycie idealnym to bycie do bólu perfekcyjnym w każdej dziedzinie swojego życia. Idealnie ułożone włosy, makijaż bez żadnego niedociągnięcia, wyuczony uśmiech. Same szóstki z matematyki, polskiego i angielskiego. Ciekawe pasje, w których - a jakże - jest się najlepszym. I najprzystojniejszy chłopak, który jest w Tobie zakochany na zabój. A to wszystko pomnożone przez wielki, wysprzątany dom w elitarnej dzielnicy i uroczą rodzinkę.

Pamiętacie krnąbrną, zagubioną w sobie Kacey? Jeśli tak to dobrze, jeśli nie to tragedii też nie ma, bo w tym tomie zajmiemy się uroczą, idealną i twardo dążącą do celu Livie. Nastolatka wyprowadziła się z Miami i rozpoczęła naukę w collegu w Princeton. Jej nieśmiałość utrudnia poznawanie nowych ludzi, a równocześnie zalecania terapeuty - doktora Stayner'a - zmuszają ją do nawiązania znajomości. Pierwsza studencka impreza, szalona siostrzyczka obok, galaretkowe shoty i nieziemsko przystojny chłopak. Ta noc nie może skończyć się dobrze...

Jak poznać cwanego autora? Z premedytacją wykorzystuje schematy w taki sposób, że idealnie wpasowują się w fabułę i nie sposób zamienić je na lepsze i ciekawsze odpowiedniki, co jedynie potęguję irytację Czytelnika. K.A. Tucker bez wątpienia należy do takich sprytnych, a przez to mało ambitnych autorów. Już od pierwszego tomu serii kreowała Livie na postać perfekcyjną, jakoby średniowieczną - taką, która brzydzi się mężczyzn, od zalotów stroni, a na damy mające czelność się zakochać, patrzy krytycznym wzrokiem. Ta bańka cnotliwości prysła w chwili, kiedy Livie znalazła się w Princeton. Hormony upomniały się o swoje, a pośród przystojnych studentów, było na kim zawiesić oko. Tym samym akcja rozwinęła się w jedyny możliwy sposób, a Livie została zaszufladkowana do kategorii "Bella i wszystkie inne bellopodobne".

Nie wierzycie, że ta cudowna, tak bardzo wychwalana przeze mnie Livie z "Dziesięciu płytkich oddechów" mogła zmienić się w taką idiotkę? Cóż, mi również ciężko było w to uwierzyć. Lecz wobec takich fragmentów po prostu nie można prezentować innej opinii - "Język tego faceta był w moich ustach? Ten gość... ten wysoki, przystojny Adonis z ciemnymi, pofalowanymi włosami, opaloną skórą i ciałem zbudowanym tak, że skusiłoby ślepą zakonnicę... wsadził mi język w usta.". Nie przekonałam Was? Ależ proszę, Livie prezentuje znacznie więcej - "Myśl o języku ściąga do mojej głowy Ashtona, więc jęczę.". Błagam, zabierzcie mnie stąd. Ale gdyby jednak ktoś uważał, że bohaterki jęczące na myśl o języku chłopaka są normalne, to prezentuję jeszcze jeden przykład - "Przez chwilę moje ciało odpowiada na niego, (kochani, bez skojarzeń - to jeszcze nie ta scena) iskry elektryczne rozchodzą się po wszystkich moich nerwach". Jestem słaba z fizyki (lub biologii - nie potrafię zakwalifikować tego problemu do odpowiedniego przedmiotu), więc nie odpowiem, czy iskry elektryczne mogą się rozchodzić po ciele, ale jedno jest pewne - na widok takiego opisu mam ochotę zwrócić obiad, a wraz z obiadem wszelkie pokłady irytacji i negatywnych emocji, które mną szarpały w trakcie lektury.

 Takich sformułowań znajdziecie w "Jednym małym kłamstwie" o wiele więcej. Na szczęście, tylko na początku są takie irytujące. Pod koniec powieści robi się znacznie ciekawiej - na tyle, że w choć niewielkim stopniu zapomniałam o nietrafionej reszcie. Bo o moim rozczarowaniu chyba nie muszę mówić - oczekiwałam lektury na poziomie, tymczasem dostałam utwór z niewykorzystanym potencjałem, stylizowany na amatorszczyznę i schematyczność. Moje ukochana bohaterka z pierwszego tomu - Livie - zamieniła się w potwora ze szminką na ustach i tuszem na powiekach, a jej naiwność i głupota po prostu rozsadzały mnie od środka. Ciekawie K.A. Tucker wymyśliła finał tej historii, lecz to za mało. Zdecydowanie za mało, żebym mogła rozpływać się nad wspaniałością lektury i chwalić ją pod niebiosa. To nawet za mało, żeby napisać zwykłe suche "polecam" na końcu tego tekstu. Ciekawy finał potęguje jedynie uczucie,  że mogło być lepiej, ciekawiej, bardziej oryginalnie. I może tak będzie. Ja gorąco w to wierzę i mimo słabego "Jednego małego kłamstwa" wybaczam autorce, i z pewnością dam jej kolejną szansę w następnych tomach serii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz