niedziela, 28 września 2014

"Bóg, honor, trucizna" Robert Foryś















Powiedzieć, że nie lubię szlachty i okresu, w którym panoszyła się w naszym kraju byłoby sporym niedopatrzeniem. Ja doprawdy nienawidzę tego, że współcześnie szlachta kojarzona jest głównie z piwem, rozpustami, sielskim życiem i szalonymi romansami. Tak, mówmy sobie tak dalej. I zapominajmy z każdym rzucanym na wiatr słowem, że to właśnie nieróbstwo tej grupy społecznej doprowadziło do upadku Rzeczpospolitej.
 
Na facebook'u pracujesz w "Szlachta nie pracuje"? Szczycisz się praktycznie zerową świadomością historyczną? Prezentujesz wyżej opisany pogląd? Wyjdź i nie wracaj. Ale - ciii, cichutko. Drzwiami trzaskać nie musisz.

Tych którzy zostali, zabieram w przygodę! Przeniesiemy się do 1671 roku, kiedy to w Rzeczpospolitej panuje bardzo napięta sytuacja społeczna i polityczna. Szlachta się panoszy, władca - Michał Korybut jest nieudolny w swoich rządach, a opozycja na czele z Janem Sobieskim szykuje zamach stanu. Tak prezentuje się tło historyczne w najnowszej książce Roberta Forysia. Fabuła zawiera w sobie przedstawione wątki, ponadto jest wzbogacona skandalami, spiskami oraz romansami. Taki standard, powiedziałabym.

Przyznaję się do swojej ułomności z ręką na sercu - nie potrafię zrecenzować tej książki. Literaturę historyczną sobie cenię, lecz w większości czytałam o dwudziestym wieku, który jest mi całkiem dobrze znany, co pozwalało mi ocenić "ilość historii w historii" i prawdziwość prezentowanych faktów. Natomiast XVII wiek to okres przeze mnie zapomniany - pamiętam, że się o nim uczyłam, lecz nie pamiętam zbyt wielu szczegółów. Toteż rozpoczęłam tę książkę z pustką w głowie i nastawieniem, że będzie ciężko.

"Bóg, honor, trucizna" nie jest książką idealną. Przez znaczną część powieści, zamiast akcji, mamy denne i nic niewnoszące do treści dialogi, które mają za zadanie oddać klimat epoki - ten literacki zabieg przyniósł różnorakie efekty. Bo wiecie, z książkami, które traktują o dalekiej przeszłości problem jest następujący - język zbyt mocno stylizowany na daną epokę sprawi, że z Twojego mózgu będzie buchała para, a lektura, z całą pewnością, nie będzie przyjemnym doświadczeniem. Za to zbyt uwspółcześniony język (tak jak w książce Forysia) przyczynia się do tego, że trudniej było poczuć klimat powieści. Z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia - jest tylko mniejsze zło.

Niesamowite jest to, jak rewelacyjnie Robert Foryś przedstawił historyczną prawdę. Niejednokrotnie podczas lektury, w mojej głowie przeskakiwały trybiki i w niemym zachwycie chciałam krzyczeć, ogłaszać całemu światu, że przecież ja o tym się uczyłam, że pamiętam tę bitwę i że to faktycznie tak było. Ta książka na tyle dobrze wprowadziła mnie w tę epokę, że pod koniec lektury sama sobie dopowiadałam, co zdarzy się dalej! Zupełnie tak, jakbym nagle - cudownym zrządzeniem losu - odzyskała pamięć.

"Bóg, honor, trucizna" stanowi ciekawe doświadczenie literackie. Książka dostarcza minimum historycznej wiedzy, stawia kontrowersyjne tezy - z całym szacunkiem, ale nie zaryzykowałabym, na lekcji historii, stwierdzenia, że Michał Korybut był homoseksualistą. Co więcej, ciąg przyczynowo-skutkowy nie został dokładnie zarysowany, przez co młody i/lub niewprawiony Czytelnik może mieć problem w zrozumieniu lektury. Z tego względu, "Bóg, honor, trucizna" polecam starym wyjadaczom, miłośnikom historii oraz książkoholikom, którzy nie boją się nowych literackich doświadczeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz